nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna
549
BLOG

'Jeszcze się z Panem policzę' to nacisk wielokrotnego użytku?

nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

 

Największy odsetek społeczeństwa za główną przyczynę kolizji Tupolewa z drzewem uważa wywieranie nacisków na pilotów. Łatwo to zrozumieć, jak inaczej bowiem tłumaczyć powzięcie decyzji o podejściu do lądowania. Skrajnie niekorzystnej ze względów bezpieczeństwa, tak natomiast pożądanej z powodów politycznych. To właśnie spowodował rozszczelniony kokpit – wymieszanie się dwóch przeciwstawnych interesów. Trudno przy tym zakładać, że otwarcie drzwi do kokpitu mogło mieć inny cel niż możliwość wpływania na załogę. Trudno też wyobrazić sobie by niższy rangą oficer odmówił wykonania rozkazu generałowi.

I paradoksalnie jest to główna, jeśli nie jedyna, okoliczność łagodząca dla pilotów. Podzielenie winy/odpowiedzialności między pilotów a ich zwierzchników nie jest przy tym gestem dobrej woli czy wygodnym stosowaniem zbiorowej odpowiedzialności, jest beznamiętną konstatacją, że za podopiecznych w pierwszym rzędzie zawsze odpowiadają ich zwierzchnicy. I po to wyposażeni są w przepisy, regulaminy i swoje stanowiska, by skutecznie wpływać na podległe im kadry. Funkcja to oprócz zaszczytów i honorów również i odpowiedzialność. Pozostawienie pilotów Tupolewa samych, to cywilne tchórzostwo, nieudolnie tylko przykrywane wrzutkami o spiskach i zamachach.

Przed odlotem z Okęcia to gen. Błasik, na skutek wyjaśnianych przez prokuraturę okoliczności, meldował prezydentowi Kaczyńskiemu gotowość załogi do odbycia lotu, czy jest więc w ogóle ktokolwiek władny, by zwolnić go z podjętego przez niego zadania i odpowiedzialności? Beblaniem o zamachach uzyskuje się tylko odroczenie odpowiedzi na takie pytania.

Z bezpośredniego nadzoru nad 36 pułkiem gen. Błasika też nikt nie jest w stanie zwolnić.

A co by było, gdybyśmy jednak naciski przynajmniej w przypadku gen. Błasika i tylko teoretycznie, spróbowali interpretować jako wojskowe rozkazy?  Czy dałoby się wtedy zaakceptować zarówno rozszczelniony kokpit jak i skrajnie nieodpowiedzialną decyzję o podejściu do lądowania zamienić na ryzykowną, ale i wymagającą odwagi decyzję? Wyszlibyśmy co najmniej na osobników równym szeregowym szwejom, którym dane jest wyłącznie wykonywanie rozkazów. Mądrych czy głupich nie ich sprawa.

I skoro mowa o złych rozkazach, wróćmy do pamiętnego rozkazu Lecha Kaczyńskiego:"Czy wie Pan kto jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych RP?... ...jeszcze się z Panem policzę"  który w stosunku do gen. Błasika mógł ponownie zostać zastosowany. I gdybyśmy nawet pominęli fakt, że podróż Lecha Kaczyńskiego była związana bardziej z jego kampanią wyborczą niż reprezentowaniem Polski (wizyta nie miała rangi oficjalnej), to pozostaje jeszcze kwestia poważnego nadinterpretowania swoich uprawnień:

„..Zwierzchnictwo prezydenta nad siłami zbrojnymi nie oznacza przy tym rzeczywistego ich dowództwa. Według doktryny sprzeciwiałoby to się zasadzie cywilnej  i demokratycznej kontroli nad siłami zbrojnymi. Jest to w zasadzie - powtarzając za   Z. Witkowskim - dowództwo ideowe. R. Mojak mówi o zwierzchnictwie biernym, w którym nie mieszczą się atrybuty faktycznego naczelnego dowództwa i kierowania siłami zbrojnymi. Według P. Sarneckiego to funkcja czysto tytularna i nie musi mieć niczego wspólnego z dowodzeniem siłami zbrojnymi - czy to w czasie pokoju, czy to w czasie działań wojennych. Prof. Sarnecki podkreśla, że nawet akt objęcia zwierzchnictwa, następujący po zaprzysiężeniu nowego prezydenta, nie znajduje wyrazu w żadnym oficjalnym dokumencie wystawionym przez prezydenta i dlatego  czynność ta nie jest kontrasygnowana A zatem jest to funkcja symboliczna, która podkreśla fakt,  że siły zbrojne są wojskową formacją - instytucją państwa polskiego, która powinna być poza bieżącymi oddziaływaniami politycznymi.
Wedle J. Ciapały funkcja zwierzchnika zawsze była związana z pozycją prezydenta jako głowy państwa i nie mogła oznaczać prawa do podejmowania wiążących rozstrzygnięć, o ile działania prezydenta nie opierały się na konkretnych normach kompetencyjnych. Zwierzchnictwo to miało zdaniem Ciapały wymowę przede wszystkim ideowo-polityczną.
Prezydent RP nie jest więc dowódcą sił zbrojnych, ani w czasie pokoju, ani w czasie wojny. Ponadto swoje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi sprawuje za pośrednictwem ministra ON (art. 134 ust. 2 Konstytucji), co można zinterpretować, w ten sposób, że  w swoich stosunkach z armią prezydent powinien  w czasie pokoju korzystać z pośrednictwa ministra. Podkreśla to prof. Sarnecki, mówiąc o wszystkich działaniach prezydenta związanych z funkcją najwyższego zwierzchnika. Dotyczy to, zdaniem Sarneckiego, zarówno kompetencji konstytucyjnych i ustawowych, jak i wszelkich działań niewładczych, np. udziału w manewrach...”

 

Bóg to za mało

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka