nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna
385
BLOG

Latanie na łysej kobyle

nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna Polityka Obserwuj notkę 0

 

No i mamy kolejną katastrofę. Samolot Watykańskich Linii Liturgicznych przyglebił na polskiej ziemi. Tak… tej. Latał sobie nad naszym terytorium lotem swobodnym i niezakłócanym przez nikogo.  Załoga i pasażerowie byli co prawda wyczarterowani – ale paszporty jak na poważnych i wiarygodnych lobbystów przystało, mieli w porządku, polskie. Lobbowali już od dziesięciu wieków – więc nie sposób nazwać tego inaczej niż tradycją.

Tradycja ta pozwala im latać po kraju jak po łysej kobyle. Szczególny rozkwit połączenia na trasie Peter`s Capital – Christ of Nations, linie zawdzięczają pewnej pobożnej suchotniczce, która zupełnie niespodziewanie, chwilę przed wymówieniem jej służby u pewnego państwa, postanowiła państwu zrobić na złość. Złośliwość panny można tłumaczyć np. uporczywym staropanieństwem – cóż, panowie zgłaszali wobec niej wotum nieufności.

Zostawmy seksualną dewocję,  próbujmy zrekonstruować ów feralny lot.

Jeszcze na długo zanim samolot wpadł w korkociąg, na pokładzie miało miejsce kilka gorszących incydentów. Rozprężenie być może spowodowane było opacznie pojmowaną przez pasażerów zasadą: wolność Tomku w swoim domku. W wolnym czasie, gdy nie latali, handlowali tanim winem, nieumiarkowanie stroili się w fikuśne majtasy, jak i zwyczajnie oszukiwali fiskusa. Życie w kraju gdzie maybach kosztuje więcej niż co łaska, wymaga niestety ryzyka. Niepojęty stupor właściciela fiskusa ryzyko to skutecznie minimalizował co prawda, ale łatka przysłaniała prawdziwą dziurę.    

Czasami, gdy loty odbywały się nad obszarami jeszcze nie zdobytymi – jak np. zwiadowczy lot nad Chartumem – uczestnicy lotu zgodnie jednocząc się, narzekali na niegościnność tych terenów. Przestawali lać się między sobą po pyskach, nie wyciągali wzajemnie ciemnych kart z przeszłości. Przepełniała ich jednocząca i uwznioślająca chęć pomocy trędowatym, zawrzodzonym, bezdomnym. Pozbawionym C.O. i wentylacji. Pozbawionym również najwspanialszej z wiar – bez której nędzarze nigdy nie będą mogli stać się tłustymi sybarytami. Tłustymi i rumianymi jak sami nawracacze. Dlatego też niegościnność wydawała im się szczególnie dotkliwa i utrzymywali, że źle robiąca wyłącznie Aż Tak niegościnnym. Oni, pył marny, gotowi przecież robić wierzącym w gorszego Boga dobrze jedynie za katolickie Bóg zapłać. No i by do nich nie strzelać! A podobno utrzymują, że są gotowi zginąć za swą wiarę…?

Wali nas międzynarodowa polityka, jak też jej szczególny aspekt, ekspansjonizm. Wojny religijne również mamy głęboko w dupie. Baaardzo głęboko… Rżnijcie się czuby do woli!

Tematem jest Katastrofa, i co, lub kto ją spowodował. Kto usiłuje zatrzeć ślady. Co się działo w kokpicie. I jakie były wszystkie słowa naprowadzania z najwyższej na tym terytorium wieży nadawczej. Czy piloci słyszeli słowa ojca Nawigatora, naprowadzającego na demaskowanie różnych antypaństwowych agend, kondominiów i masonów. Wyściskujących się zamiast klęczeć. Wysyłających fale magnetyczne i konstruujących bomby mgłowo-termobaryczne (izolowumetryczne), by tym razem strącić samolot WLL.

Na dziś, docierają do nas tylko szczątkowe wieści co się działo na pokładzie. Wygląda na to, że nic nie budziło zaniepokojenia pasażerów. Było swojsko i na luzie. Może za bardzo. Dodatkowo samolot stuningowano w jedną wielką wygodną salonkę. Sprzyjało to integracji, ale do czasu. Otwarcie drzwi do kokpitu całą sprawę dodatkowo skomplikowało. Właził kto chciał i kiedy chciał, ciągnąc wajchę w swoją stronę. Bawiono się przednio. Chłopaki popiły, zaintonowały: w Polskę idziemy… czasem dały se po mordzie, czasem jeden drugiego ponazywał, czasem obrzygał… i po balu… Niedopici, albo ci z najmocniejszą głową, w regularnej szarpance wydzierali sobie stery, i zależnie która z grup trzymała wolant, samolot albo niebezpiecznie pikował, albo szedł w górę. Gdy wyrżnął w ziemię – winni stali się ofiarami. Własnej głupoty - ale zgoda, bycie ofiarą nie wyklucza bycia winnym.  

Ale też nie dajmy się łatwo zbyć, szarpnijmy prawdę za mordę w wymiarze absolutnym. Zerknijmy w stenogramy. Nie tak dramatyczne zresztą, bo samolot wpadając w miękkie trzęsawiska albo bagna… jakimś cudem nie zawierał trupów. Ofiary, chociaż połamane i w poważnym szoku, dzięki środowisku o wysokim stopniu bagnistości mogły ciągle przemawiać. Czyli robić to, z czego się utrzymywały.

Stenogramy więc, zamiast zostać odczytane i zrozumiane, zaczęły żyć swoim życiem. Okazało się na przykład, że jedyny trzeźwy na pokładzie, starający się odwieść kolegów od niebezpiecznych zabaw, skupił na sobie całą uwagę przetrąconych w kolizji kolegów. Ponadto zachował się nieładnie i niegrzecznie, bo wykorzystując stan zamroczenia załogi skierował samolot w bagna, by ci nie roztrzaskali się na amen. Przy tym wszystkim, co najbardziej podejrzane – uniknął ubrudzenia błotem. I jeszcze szczerze wyznał, że swoich czynów się nie wstydzi.

To ubłocenie ma szczególny aspekt. Za próbę poskromienia ordynarnych, nieobyczajnych zakrzyków nietomnych kolegów, jedyny trzeźwy został potraktowany w myśl starej żulerskiej zasady  – kto nie pije ten kapuje. Zdrajca jednym słowem. W ten deseń się weźmie zawodnika, skoro oko w oko strach. Bo własna nędza by wypełzła.

Ta nadmierna szczerość jedynego trzeźwego na pokładzie, musiała spotkać się ze zdecydowaną reakcją nagle wytrzeźwiałych kolegów. Kac rządzi się jednak swoimi prawami. Lufka, poprawka. I jeszcze jedna dla animuszu… jest już dobrze, weselej jakby. Doszorować się po wypadku doszoruje się później, a teraz złapmy cwaniaczka co nas tak urządził, i pokażmy mu jak to jest być ubłoconym.

No i jest dodatkowo kolejny wróg. Po Tischnerze, Bocheńskim, Musiale, Hryniewiczu…

Bo powiedzmy sobie szczerze. Żadna święta wojna bez wroga nie przetrwa nawet tygodnia. Gdy go zabraknie – znajdą go choćby u siebie. Słowo zdrajca* skutecznie załatwia resztę.

 

* Przeszedł na stronę gorszego Boga.

 


 

Bóg to za mało

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka