Nie dacie z oczywistej przyczyny. Wróg, którego namalował pan Kaczyński nie istnieje. Jest to nieokreślony, rozmywający mu się twór, oblekający maskę złego zależnie od prezesa nastroju i potrzeby. Przy czym spektrum postaci jest tak duże, że samounieważniające się, skoro są już tam prawie wszyscy i wszystko. Za poglądy, za odwagę, za zbyt głośny śmiech, za niezależność, za karę, za obmawiającego kompleksy i fobie.
Uderzyć upiora, którego tylko samemu się widzi, a który jeśli już, to dla większości byłby niegroźnym barwnym duszkiem, zwyczajnie się nie da. Jak więc w ogóle mówić o pokonaniu ponoć monstrualnego wielomackowego demona.
I tak właśnie traktuje się słowa pana Kaczyńskiego. Skoro wiadomo, że ambicje, by postrzegano go również jako intelektualistę ma też monstrualne, jest to być może jego największy dramat. Byle paralela porównująca lewicowość z Jezusem obnaża granice, które sam sobie wyznaczył. Dlatego sam już nie wie, czy lżyć ma konkurenta w jego mniemaniu epitetem postkomunista, gorszy sort Polaka, czy też złodziej. Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie, dopowiadają jego klony, klakierzy i marionetki, na śmierć zaszczuwając o szóstej rano kobietę w szlafroku.
Sami sobie odpowiedzcie czy dacie radę pokonać postęp, idee tolerancji, prawo do aborcji, posiadania dziecka z in vitro czy prawo do godnej śmierci. Do posiadania zdania na temat historii czy religii, prawo do strzeżenia demokracji, wyboru własnych autorytetów, repertuaru w teatrze czy formy reedukowania siebie i bliźnich w sprawie sprzątania psich kup.
Dacie radę? Musielibyście to zwyczajnie ukraść. A to w tym momencie jest niemożliwe, bo wszyscy na wasz widok trzymają się już za kieszenie.