Chociaż Wipler należy do tej kategorii celebrytów politycznych, na których nawet trzeźwych nie ma się ochoty patrzeć - bo zaraz ma się przed oczyma przedszkole, smarki zwisające z brudnego nosa i płaczliwe permanentne niezadowolenie że ktoś ma czego on nie ma - a słuchać nie ma czego, to jednak ma w sobie coś, co zmusza do ciągłego poświęcania mu uwagi.
Jest jak rozpoznany w autobusie kieszonkowiec, albo knajpiany awanturnik - odwrócisz się i od razu masz szkłem w głowę i pawia na butach.
I zdaje się, że właśnie w ten dokładnie sposób przywalił swoim wykradzionym filmikiem. Sam film oczywiście świadczy przeciw niemu, ale od czego marketing i praktyka u samego odkrywcy zasady, że nikt nas nie przekona, że czarne jest czarne?
Wycelował świetnie - przedwyborczy zajob powoduje, że nawet Andrzej Rozenek czy Ryszard Kalisz, czyli na codzień trzeźwo myślący politycy, nie ryzykują popierania pałki policyjnej. Nurt tradycyjnie mętny, wszelkiego sortu pseudopatriotyczne gadzinówki i ich ikony, od Warzechy do Ziemkiewicza, oczywiście poszedł jeszcze dalej - z chamusiowatego opoja szybciutko stworzył męczennika.
Jest tylko jeden niepasujący do oryginalnej historyjki szczegół, i o szczegół ten niestety nie zadbał sam celebryta. W oryginale ukrzyżowanie było przed zmartwychwstaniem.
Na filmiku zaś widać najpierw celebryty zmartwychwstanie, gdy zwleka się z zarzyganego przez siebie trotuaru, a dopiero potem, z całym kunsztem republikańskiego ojca pięciorga dzieci, smarkami na wierzchu i opowieściami o leżeniu na podłodze i klęczeniu na nim, wciąga nas w misterium swojego ukrzyżowania.
Takim więc go zapamiętamy...