Na fali przesądzania zasług (bohaterstwa lub zaprzaństwa) kolejnego (słusznie lub niesłusznie) pomówionego o współpracę z dawnym aparatem państwa polskiego, spośród różnych motywów tego pomawiania, nieśmiało wynurza się i motyw forsowania własnej wizji historii Polski (swoistego mixu wróżbiarstwa, naprawiania tego co nienaprawialne i terapii). Nawet historii zakładającej sojusz z Hitlerem, co nie wiem już czy miało podkreślić jednak jakiś niedostatek zaangażowania w dziele ratowania Żydów polskich w czasie wojny - czy jest tylko próbą budowania wizerunku zawsze troszczących się o wszystkich współobywateli Polaków... I pokazaniem, do jakich poświęceń jako naród zdolni jesteśmy, by tylko ratować polskich Żydów... Dobre? Jakbyśmy już nie pokazali. Lepiej już wracajmy do cenckiewiczowego lustrowania.
Ponoć osoba bohatera (lub zaprzańca) w jakiś sposób wadziła tzw. lustratorom. Czyli grupie społecznej (zawodowej?) zajmującej się reagowaniem na potrzeby aktualnej historii, chwili czy też jakichś zamawiających - rodzaj pogotowia, w którym pełnią rolę lekarzy pierwszego kontaktu. Służą bardziej jakby potrzebie niż ludziom, ale to jak zawsze kwestia optyki. Ich potrzeby to przecież też ludzkie potrzeby.
Nie wiem w czym figurant Kieżun przeszkadzał wizjonerom, bo alternatywnych wobec rzeczywistości światów - a w takim nasi wizjonerzy funkcjonują - z natury rzeczy unikam. Mówią różnie. Na tyle różnie, że lustratorzy-wizjonerzy mogą spać spokojnie. Coś tam sobie z tego wybiorą. Zastanawia mnie natomiast - w dobrej wierze chwilowo przyjmując, że lustracja spełnia walory terapeutyczne - co innego.
W jakim celu, w kraju ciągle niestety niepotrafiącym poradzić sobie zarówno z zaprzeszłymi jak i teraźniejszymi duchami antysemityzmu, spośród kilkuset stron znajdujących się w teczkach prof. Kieżuna do publicznej wiadomości nasi dzielni terapeuci od Prawdy przekazują raz, że zaledwie ułamek zawartości, a dwa, że mając absolutną władzę (i świadomość) redakcyjną, edytorską, przekazują w tym drobnym wycinku materiały świadczące o informowaniu przez prof. Kieżuna dawnego aparatu władzy o narodowości swoich koleżanek i kolegów.
Pytania, które przy okazji zahaczają również i o to, dlaczego niemożliwa była w Polsce gruntowna lustracja, jak i na czym owa potrzeba prawdy, na którą powołują się teczkowi profesora Kieżuna, polega.
A dlaczego Polacy nie ratowali (pamiętając o tych którzy ratowali) Żydów polskich? Bo m.in. nie chcieli. Na podobnej zasadzie jak prof. Kieżun chciał informować, a jego lustratorzy chcieli nam o tym przypomnieć.
Pytanie tylko, czy bardziej chcieli tym podkreślić zasługi patriotyczne, czy również i zasługi lustracyjne. Co tym bardziej możliwe, że wszystkich tu wspomnianych łączy niewątpliwa przecież słabość do lustrowania swoich bliźnich.