Nie warto niepotrzebnie zaciemniać tematu. Pytanie więc, na ile to oczywiście możliwe, nie powinno zbaczać w kierunku rozrywkowego amerykańskiego szpiega Kuklińskiego, czy służącego jednak całe swoje życie Polsce w realiach pojałtańskich Jaruzelskiego. Pytanie być może tak naprawdę o to, co komu się tylko bardziej wydaje. Bo dzięki Jaruzelskiemu żaden z dwójki wielkich pasożytów nie dostał pretekstu by nam obić nasze bidne bo polskie i zarozumiałe dupsko. A tym samym otworzył drogę pokrętnym historycznym nostradamuskom.
Pytanie, nie tylko na ile pozostawienie nas w strefie rosyjskich wpływów przez Zachód i Amerykę było dla nich wtedy wygodne, ale i na ile dzisiaj na rękę jest traktowanie nas jak bezdomnego przybłędę, któremu wystarczy jedynie przyjaźnie machać wizami czy jakąś zasraną (bo choć stawianą głównie w interesie USA, to i nam niestety jako pachołkowi sojusznika przydatną) tarczą rakietową.
Ile straciliśmy udając ostatnio przyjaźń do USA, a ile straciliśmy i ciągle tracimy pseudopatriotycznie stawiając się najbliższemu sąsiadowi.
Pewnie niebawem, zgodnie z obietnicami, gdzieś tak za dwadzieścia trzydzieści lat USA zniosą wizy, ale to akurat mam głęboko w dupie. Z wizami jest tak, że gdy masz odpowiednią liczbę dolarów na koncie, bez problemu wizę dostaniesz. Jak masz wiedzę o ojczyźnie, która Dobremu Wujkowi się przyda, przyjmą bez wizy i dolarami też rzucą.
Jeszcze raz. Pytanie nie o to, komu lepiej służyć. Tylko czy również i patriotyzm nie zmusza nas do służenia.
A nie dulary i podstawione dziwki.