W jakim celu cały ten smoleński cyrk uruchomiono doskonale wiadomo. Nieważne, czy Cieszewski lub Rońda teorie budujące wiarę w zapodany przez Macierewicza zamach zmyślają dobre (w sensie kłopotów jakie napotka ich demaskowanie), ale czy ich zmyślenia powodują wymierne dobro dla PiSu. Liczą się tylko słupki. Jeśli idą w górę ok – jeśli w dół, pojawia się następny ekspert i następna teoria. Mnogość i wielotorowość są atutem – konsekwentna praca nad jedną teorią poważnym balastem.
Chociaż procent deklarujących wiarę w zamach (część tylko deklaruje) jest zmienny, to i tak w swych najwyższych rejestrach zdecydowanie jest niższy od wierzących w przesądy i zabobony, zaś przyrównując do liczby wierzących w niepokalane poczęcie wręcz marginalny. Jeśli dodatkowo pokrywa się z odsetkiem tych i bez zamachu głosujących za PiS, można powiedzieć że znikomy.
Polacy w zamach nie wierzą. Wierzą, lub udają że wierzą sympatycy PiS. Też Polacy, ale deklarujący swą wiarę w odezwie na partyjną dyrektywę. Przypomina więc to tak naprawdę wykonywanie zadania, nie wiarę, a działalność hazardzisty Macierewicza to nic innego, jak dopingowanie pisowskiego elektoratu, by ruletka z procentem poparcia dla PiS zatrzymała się w sprzyjającym miejscu.
Polacy doskonale to wiedzą, nie dziwi zatem przedstawiona w filmiku sytuacja, gdy przymusowo wyizolowany z katechetycznych salek Jackowa pan Antoni Macierewicz nagle ze społeczeństwem spotkać twarz w twarz już się musi.
I chociaż stający w obronie szanowania cudzych poglądów szlachetny Mariusz Szczygieł dobrze gada, to i tak w niezauważalny sposób wpada w pułapkę traktowania posła Antoniego jak wymagającego specjalnej troski osobnika. Ale czy da się w ogóle w tym przypadku nie wpaść?