nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna
951
BLOG

Umacnianie niewiary

nerwica eklezjogenna nerwica eklezjogenna Kultura Obserwuj notkę 32

 

Gdy w wieku lat dwunastu kończyłem swą przygodę z indoktrynacją religijną, doskonale zdawałem sobie sprawę o ile uczynię się uboższym niż inni. Już wtedy wiedziałem, że dożywotnio pozbawiam się szansy na imię jakiegoś świętego, wśród których zdarzali się przecież i przyzwoici ludzie. Gdy więc inni pokonywali kolejny próg zaprzysiężenia religijnego, ja ostateczny rozwód z panem bozią i jego ziemskimi przyległościami dawno już miałem za sobą. Już wtedy dostrzegałem, że rówieśnicy robią z siebie po prostu katolickie futerały i tym całym bierzmowaniem tylko przykleją na siebie kolejną religijną nalepkę. I najpewniej właśnie wśród tego bractwa najwięcej będzie tych, którzy twierdzić będą, że przyjmując swój wojenny pseudonim Nerwica Eklezjogenna uczyniłem to z chęci wyrządzenia ludziom religijnym krzywdy.

Nieprawda. Przyjęcie tego szlachetnego nicka inspirowały zarówno empatia, jak i moralny obowiązek wyrównania rachunków ze sprawcami ludzkich krzywd po linii religijnej.  

W początkowym jej okresie, akcję umacniania niewiary przeprowadzałem w tajemnicy przed ludźmi, którzy mnie spłodzili a następnie bezrefleksyjnie oddali w ręce pośredników. Pośredników, których nieskrywanym celem było przekazywanie małego grzesznika Nerwicy Eklezjogennej temu, który ponoć życie naprawdę mu darował. Wystarczająco absurdalne? Jeśli nie, dodam, że w czasie lekcji religii chodziłem po drzewach, murach i innych zakazanych przez opiekunów przyjemnych miejscach, po czym zapytam – czym w takim przypadku grzeszy urodzony jako nie teista człowiek? Może być, że pragnieniem wolności?

Ziemscy rodzice mimo, że bardzo starali się wychować w tradycji w której i ich za młodu podtopiono, nie potrafili przy tym dostatecznie podejść i oszukać. Margines jaki mi zostawili – ucinając dyskusje próbujące za głęboko drążyć temat, a wynikające z głębokiej potrzeby zrozumienia mej niewiary – niewątpliwie przyczynił się do szybszego uświadomienia sobie przeze mnie, że ani jakikolwiek Bóg nie jest mi potrzebny, ani tym bardziej rady ludzi, których celem jest gruntowne przegwałcenie mojej wrażliwości owym niewidzialnym Bogiem.     

W podobny sposób podejść próbują rozliczającą się z m.in. eklezjalną traumą Marię Peszek inni tradycjonalistyczni podróżnicy do cudzych głów i dusz. Różnica polega na tym, że ci od Peszek także nie chcąc dyskutować, słów używają.

Niewyszukane epitety i insynuacje mają położyć kres dyskusji na mocno przepracowany przez artystkę temat i zapewnić cwaniakom błogie i pełne wyższości samozadowolenie. W prostacki sposób próbują zdeprecjonować człowieka, którego światopoglądu i wrażliwości ich jedyna w swoim rodzaju inteligencja nie ogarnia. I dopóki cała intelektualna siła rażenia impertynenckich i prymitywnych nawracaczy zamyka się w wysączeniu słów; satanizm, nihilizm, maszkarne beztalencie, możemy być pewni, że proces wyzwalania się spod jarzma zabobonu obrażającego ludzki intelekt będzie przebiegał prawidłowo. A niedostatek wyobraźni, który pozwala nazwać człowieka albo imieniem świętego albo nihilistą, będzie doskonałym gwarantem postępowania tego procesu. Czyli jak próbują impertynenci organizować duchowość innym – tak inni im podziękują.

 

Bóg to za mało

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura